O miłości i pasji kobiecym okiem – Monika Lidke

 

Kobieta o kryształowym głosie. Mieszka i tworzy w Londynie. Wydała 3 płyty i jest także obecna w kompilacjach z muzyką świata. Eksperymentuje łącząc jazz i folk z francuskimi, polskimi i latynoamerykańskimi akcentami.

Zachwycił się nią Marek Niedźwiecki. Zamieścił jej utwory w kilku wydaniach swoich składanek, również w najnowszej Smooth Jazz Cafe Vol. 17. Dziennikarz muzyczny Adam Dobrzyński włączył utwór Moniki do drugiej części składanki “Muzyka czterech stron świata”. Podczas występów świetnie buduje nastrój. Kobiecy jazz to właśnie Monika Lidke.

Rozmawia: Małgorzata Williams

Zdjęcia: Monika S. Jakubowska

Małgorzata Williams: Wyjechałaś na studia do Francji, gdzie uczyłaś się śpiewu. Jak to się stało, że wybrałaś właśnie jazz jako swoją drogę artystyczną?

Monika Lidke: Nie jestem pewna, czy to ja wybrałam jazz, czy jazz wybrał mnie 😉 Pierwszy raz zetknęłam się z Ellą Fitzgerald w wieku 16 lat i cóż powiedzieć, nie byłam jeszcze gotowa. Wydawało mi się, że wszystko brzmi tak samo. Nie było u nas w domu ani w mieście tradycji jazzowej…

W wieku 20 lat tę samą Ellę usłyszałam u starszej koleżanki w Paryżu i pokochałam tę muzykę miłością prawie wyłączną. W tamtym okresie długo słuchałam tylko Elli i Chet’a Bakera. Uczyłam się standardów i czekałam, myśląc, że jazz to muzyka dojrzałości. Z czym poniekąd nadal się zgadzam, chociaż inaczej teraz pojmuję dojrzałość – jako coś niekoniecznie związanego z upływem lat. W każdym razie długo nie czułam się gotowa.

Nie jestem jednak wokalistką stricte jazzową – w moich piosenkach zdarza mi się posługiwać językiem jazzu, folku, popu, bluesa, bądź piosenki poetyckiej. Tak naprawdę największą frajdę sprawia mi pisanie piosenek, tworzenie i współtworzenie muzyki. To co robię, jest na tyle przystępne, że nie trzeba lubić jazzu, aby w to wejść. Często więc otwieram przed słuchaczami nowe, zabarwione jazzem rejony muzyczne.
Ostatnio kilka osób skojarzyło moje granie z twórczością Grzegorza Turnaua, to dla mnie ogromny zaszczyt, a dla odbiorcy – może wskazówka?

MW: Czym dla Ciebie jest tworzenie muzyki? Pracą czy pasją? Czy tworząc miewasz słabsze momenty?

ML: Tworzenie jest dla mnie ogromną radością – nigdy pracą. To taki zabawny, często uparty wehikuł, który pozwala mi gładko przefrunąć przez codzienność. Jestem wtedy w energetycznej ochronnej bańce i wydaje mi się, że mogę wszystko. To najlepszy odlot pod słońcem!

Słabsze momenty pojawiają się w sytuacjach, kiedy z jakiegoś powodu w zespole nie ma lekkości w komunikacji i zaczyna się ciężka praca. Taki kontrast bywa bolesny, trzeba jednak go doświadczyć, aby świadomie wybierać sytuacje, w których możemy wrócić do lekkości. Jako lekkość rozumiem spontaniczność, akceptację, chęć na więcej, brak poczucia czasu (i głodu) w trakcie tworzenia – zapominamy o całym świecie zewnętrznym i oddychamy muzyką.

MW: Jesteś jazzową artystką kompletną: komponujesz, piszesz teksty, śpiewasz. Która z powyższych kreacji sprawia Ci najwięcej frajdy? Od czego zaczynasz tworząc utwór?

ML: A mnie ciągle wydaje się, że zaczynam. I tak naprawdę dużo zależy od muzyków, z którymi pracuję.
To chyba lubię najbardziej – nowe wyzwania i spotkania, w których szukam i uczę się siebie.
Utwory zazwyczaj pojawiają się jako melodie, czasem jest to jakieś zdanie. Przeważnie dzieje się to niejako w międzyczasie, w biegu, między innymi zajęciami. Najwięcej frajdy mam z pomysłów, które nie chcą mi odpuścić. To taka niezwykła energia tworząca moje wewnętrzne prywatne tło muzyczne – i nikt nie ma pojęcia, że akurat wcale nie nudzi mi się w kolejce, bo właśnie układam w głowie nową piosenkę.

Ostatnio coraz więcej współpracuję i współtworzę – bardzo to lubię, bo nagle ktoś na przykład zmienia harmonię i utwór brzmi zupełnie inaczej – a to dla mnie wielka frajda. Kiedy coś tworzymy, jest to dla nas tak znajome, że przydaje się czasem odświeżające spojrzenie z zewnątrz.

MW: Do swoich projektów muzycznych zapraszasz wielu świetnych wykonawców. Czym kierujesz się wybierając artystów?

ML: Intuicją i przekonaniem, że jeśli ktoś jest świetnym muzykiem, jest na mnie otwarty, a i z innymi chętnie pracuje, to znaczy, że potrafi i lubi pracować. Od takich osób można się wiele nauczyć.

Marek Napiórkowski, na przykład, napisał do mnie krótką wiadomość z gratulacjami, kiedy usłyszał moją poprzednią, wydaną w 2014 płytę “If I was to describe you”. Zaprosiłam go więc do współpracy przy kolejnym albumie. Czasami tak to właśnie działa.

Bywa i tak, że dochodzi do spotkań, kiedy z dwóch stron jest ogromna ciekawość i ochota do współpracy – to jest prawdziwa magia i wtedy trzeba zrobić wszystko, co tylko możliwe, aby ta magia miała szansę nas odnajdywać.

Niedawno doświadczyłam czegoś takiego właśnie – spotkałam zespół, który od wielu lat poszukiwał wokalistki – i już pojawiły się pierwsze nasze wspólne nagrania na nowiutkim kanale youtube grupy Vadomaya Collective.

 

MW: Twój głos ujął m.in. Basię Trzetrzelewską, którą możemy usłyszeć na Twojej drugiej płycie w utworze “Tum tum song”. Jak zaczęła się Wasza współpraca?

ML: Tum tum song pisałam myśląc o Basi, o jej pięknej, jasnej i pełnej życia energii. Tego właśnie szukałam w tej piosence – poprosiłam Marka Niedźwieckiego o pomoc i udało się. To jest moja najpopularniejsza piosenka radiowa w Polsce. Markowi zaś zawdzięczam bardzo dużo.

MW: Otaczasz się wartościowymi osobowościami. Jacy artyści są dla Ciebie inspiracją?

Esperanza Spalding – basistka i wokalistka – jest wszechstronna, ciągle nas czymś zaskakuje.
Uwielbiam Evę Cassidy. Sia – która nie chce być sławna, a jednak jest – pisząc piosenki dla wielkich gwiazd.
Andrzej Ballo zainspirował mnie swoją poezją do napisania całej płyty. Jest wiele takich osób, które nie są znane – ale każde zerknięcie się z ich twórczością to dla mnie ogromne przeżycie – jak niesamowita wokalistka i skrzypaczka polskiego pochodzenia Alice Zawadzki z Londynu. Inspirują mnie artyści nienasyceni, dla których tworzenie jest koniecznością.

MW: Wyjechałaś jako studentka z kraju. Można powiedzieć, że Twoje dorosłe życie to zagranica. Skąd pomysł na Francję? Jak trafiłaś do Londynu?

ML: To prawda, z Polski wyjechałam tuż po maturze. Liceum skończyłam w 1992r. – to były trudne czasy dla naszych rodziców. Kiedy miałam 17 lat chciałam wszystko zmienić, wyjechać gdzieś daleko.
Mówiłam dobrze po francusku i przygotowywałam się do studiów językowych, ale wiedziałam, że moich rodziców nie będzie stać na moje studia w Polsce.
Nagle tuż przez klasą maturalną pojawił się w moim życiu pewien muzyk z Francji. Przez cały rok pisaliśmy do siebie listy i planowaliśmy nasze wspólne życie po mojej maturze. Jego uczucie do mnie nie przetrwało jednak próby czasu. Nie miałam złożonych papierów na studia w Polsce – wyjechałam więc sama do Paryża, zaczęłam pracować jako au-pair i …. poradziłam sobie.

Po dwunastu latach w Paryżu wyjechałam do Londynu z trzech powodów, a raczej z powodu trzech braków: braku szczęścia w miłości, braku szczęścia w muzyce i braku pozwolenia na pracę 😉

W Londynie wszystko zaczęło się układać tak jak powinno – mieszkam i pracuję tu od trzynastu lat i coraz bardziej się rozkręcam.

MW: Porozmawiajmy o kobiecości… Co dla Ciebie oznacza KOBIECOŚĆ?

To dla mnie ogromny paradoks, bo niezbyt orientuję się w temacie kobiecości – chociaż może nie powinnam się do tego przyznawać? Jeśli reinkarnacja to prawda, to ja się zapisuję – w poprzednich wcieleniach byłam chyba mężczyzną, wojownikiem, żołnierzem. Lubię porządek, punktualność, posłuszeństwo i wygodne buty. A z drugiej strony w pięć minut robię bałagan, nie znoszę autorytetów, ciągle się spóźniam i nie cierpię, kiedy coś muszę. Ale może to właśnie jest kobiecość?

A tak na poważnie – kobiecość to dla mnie akceptacja własnych słabości i lęk przed nimi, świadomość własnej siły i strach przed tą siłą – ten nieustający dialog wewnętrzny przeróżnych w nas sprzeczności.

MW: Zapytam Cię także o męskość. Dużo mówi się o partnerstwie. Jak obecnie zdefiniowałabyś męskiego mężczyznę? Czy partnerstwo wyklucza rolę mężczyzny jako osoby dominującej w klasycznym ujęciu tego słowa?

Wyklucza, na szczęście. Ciekawie sformułowałaś to pytanie – w UK lub we Francji nikt nie zadałby takiego pytania. A temat jest na czasie, i to bardzo. Dużo jest do zrobienia w kwestii równości wszystkich ludzi. A zaczynamy się uczyć w rodzinie, prawda?
Ale partnerstwo to złe słowo, takie nieczułe, biznesowe. Zastąpiłabym je jakimś innym, na przykład “oddanie” albo “miłość”.
To dobrze, że mężczyźni gotują, zajmują się dziećmi i dobrze, że kobiety pracują. Jeśli to nas uszczęśliwia, to bądźmy konsekwentni i pokazujmy naszym dzieciom, że jesteśmy w stanie otwierać się na nowe. Nawet jeśli to trudne. Ale jeśli np. ja wolę gotować i zajmować się dzieckiem, a mąż akurat ma dobrą pracę – to nie bójmy się tego. Doceniajmy i chrońmy siebie nawzajem, pamiętajmy o czułości.

Bycie mężczyzną – trudna sprawa w dzisiejszych czasach… Nie mam pojęcia, co powiedzieć, więc przemilczę. Panom życzę wytrwałości, paniom – wyrozumiałości.

MW: Coraz więcej małżeństw rozwodzi się, mniej chętnie legalizujemy związki. Jak myślisz, co jest tego powodem?

ML: Niezależność finansowa kobiet? Dłuższe życie? Brak przyjaźni w związku? Brak konieczności bycia w zalegalizowanym związku? Bo nie ma już takiego przymusu? Wchodzimy w związki, również małżeńskie, pod wpływem hormonów, które mylimy z miłością – szczególnie w młodości – a później czar pryska?
Nie znamy siebie nawzajem w codzienności i po ślubie okazuje się, że do siebie nie pasujemy?
To brzmi sarkastycznie, wiem.

Myślę, że powodów jest wiele. To dobrze, że ludzie, którzy już nie chcą być razem – nie muszą. Z drugiej strony dwoje kochających się ludzi może być razem bez ślubu i to też jest wielki postęp.
Być może za dużo oczekujemy od drugiej osoby? A każdy jest tylko człowiekiem…

MW: Coraz trudniej jest nam zawierać nowe znajomości w realnym świecie. Jesteśmy przywiązani do smartfonów i portali społecznościowych. Jak dzisiaj w świecie facebooka i wszechobecnego pędu budować wartościowe relacje damsko-męskie?

ML: Można czasem wyłączyć telefon… Zostawić go w domu na kilka godzin i wyjść “na wolność”.
Można nawet nie zabrać go na wakacje. Albo zostawić w sejfie w hotelu, i używać tylko w nagłych wypadkach. To dopiero jest odpoczynek! Polecam – praktykuję!
Niedawno nawet kupiliśmy aparat fotograficzny po to tylko, aby nie zabierać telefonu na plażę – rewelacja!

MW: Jak podchodzisz do przyjaźni damsko-męskiej? Czy jest ona możliwa? Czy przyjaźnisz się z mężczyznami?

ML: Zawsze lubiłam chłopaków – i zawsze się z nimi przyjaźniłam. A że libido ludzka rzecz – to każdy wie. I że czasem przyjaźń można stracić przez pożądanie – wiadomo i to. Więc im człowiek starszy – tym łatwiej się przyjaźnić. I naprawdę warto. Większość muzyków, z którymi pracuję to mężczyźni. I często czuję się jak jeden z nich. Taki zawód.

MW: Prywatnie jesteś mamą i żoną. Jak godzisz obie role, aby relacja z mężem była silna i inspirująca?

ML: Nie ma takiego momentu, w którym osiągamy w tym równowagę i mistrzostwo – zapomnijmy o tym – wszystko dzieje się kosztem czegoś. Kiedy się pamięta, że się kogoś kocha, to trzeba szukać drogi do tej osoby nawet przez dywan pokryty klockami Lego. Czasem trzeba coś przemilczeć, poczekać na lepszy moment, czasem porozmawiać, a i pokłócić się także.
Koniecznie pamiętajmy o czułości – to takie piękne polskie słowo, prawda?
Silny związek to taki, który rozwija się razem z nami, kryzysy również są częścią tej drogi.
Mój mąż jest muzykiem. U nas wiadomo, że kiedy ja wyjeżdżam na koncerty, mąż jest w domu z synem, a kiedy on podróżuje, ja zostaję na miejscu. Mieszkamy daleko od naszych rodzin i tak się umówiliśmy. Czasem jest to ciężko pogodzić, trochę się szarpiemy, rezygnujemy z wielu rzeczy, ale dbamy o to, aby nasz syn czuł się bezpiecznie. Oczywiście nie udaje nam się to, bo dziecku i tak nie odpowiada, kiedy nas nie ma i żąda absolutnego zaprzestania wszelkich koncertów. Dużo się śmiejemy, żartujemy, to pomaga w codzienności.
Nas ratuje muzyka – wspieramy się nawzajem i to nam daje siłę.
Bycie razem bywa piękne i bywa też trudne. Ale bycie w pojedynkę również bywa nieciekawe… Coś za coś. Trzeba się nauczyć różnicy między kompromisem a poświęceniem i pozbyć złudzeń, że będzie doskonale. Nie będzie. Ale może być ciekawie 😉

MW: Co sprawia, że czujesz się szczęśliwa?

ML: Ostatnio naprawdę niewiele mi trzeba – odrobina snu i czasu dla siebie i już. Lubię mieć dużo energii i najlepiej czuję się rano, kiedy jestem sama. Mogę wtedy napić się kawy i poczytać, przenieść się w inny wymiar. I fruwam. Dla tych chwil czasem warto jest wcześniej wstać 😉 Szczęście nie podlega uwarunkowaniom – można się z nim oswoić, jeśli się w nie uwierzy.

MW: Z czego jesteś najbardziej dumna?

ML: Z mojego syna i z moich trzech płyt. Bo musiałam uwierzyć, że dam radę, a to są ogromne projekty. Uwielbiam nagrywać.

MW: W życiu miewamy momenty, po których wiele się zmienia. Jaki był Twój najbardziej przełomowy moment w życiu? Jaki miał na Ciebie wpływ?

ML: Było ich kilka:
Wyjazd do Paryża po maturze – z małego miasteczka nagle jestem w mieście marzeń. Tam nauczyłam się śpiewać, weszłam w dorosłość.

Wyjazd do Londynu z Paryża w 2006.
Dostałam skrzydeł, poczułam się jak nastolatka, uwierzyłam, że to co daję od siebie muzyce wraca do mnie zwielokrotnione.

Spotkanie mojego męża – nikt nigdy nie miał do mnie tyle cierpliwości – Shez powinien iść do nieba jeszcze za życia!

Narodziny naszego syna w 2011r. – zaczęłam doceniać czas, który jest mi dany.

MW: Gdy tworzysz Twój mózg pracuje na wysokich obrotach. Czy jest jakaś umiejętność, której chciałabyś się jeszcze nauczyć?

ML: Latanie. Ale nic z tego – mam lęk wysokości 😉
A tak na poważnie, uwielbiam uczyć się czegoś nowego, mój mózg jest wtedy w siódmym niebie.
Chciałabym umieć patrzeć na wszystkich bez strachu i uprzedzeń. To wielki dar. Planuję, że kiedyś mi się to uda 😉 To może zająć trochę czasu.

MW: Masz za sobą 44 lata i własne doświadczenia. Co przekazałabyś dziś kobietom 20. i 30-letnim?

Jesteście młode i piękne. To fakt. Dbajcie o siebie, ale nie popadajcie w obsesje z powodu kilku kilogramów lub większego nosa – kiedy się kocha życie, one nie mają znaczenia. Szanujcie swój czas, nauczcie się bawić i odpoczywać. Perfekcjonizm jest jak choroba, powoduje, że oddalamy się od innych.
Doceniajcie tych najbliższych, ważnych dla Was ludzi, ale też przechodniów, panią w sklepie, kierowcę autobusu – razem tworzymy zdrowe, wspierające się środowisko.
Jeśli coś bardzo boli – i trudno sobie z tym poradzić – poszukajcie pomocy – ona na Was czeka.
Praca może być spełnieniem albo pułapką – gdzieś pośrodku jest człowiek, czyli Wy.
Mężczyźni są wspaniałymi towarzyszami podróży – jeśli zrozumiemy, że mężczyzna też człowiek…
Uczmy się kompromisów – nie wymagajmy poświęcenia ani od siebie, ani od innych.
Jestem silna, kiedy mogę być sobą.

MW: Jakie są Twoje plany na najbliższe miesiące?

W kwietniu gram na targach Jazzahead w Bremen – Polska jest krajem partnerskim w tym roku, wystąpią wielkie gwiazdy: Anna Maria Jopek, Leszek Możdżer. I tak się składa, że ja też tam zagram – to dla mnie wspaniałe wyróżnienie i wyzwanie zarazem. Towarzyszył mi będzie nowo poznany zespół Vadomaya Collective z Polski. Nie mogę się doczekać kolejnych nagrań z tym zespołem.

Planuję dokończenie nagrań kolejnej, czwartej już płyty. Trzymajcie kciuki!

MW: Trzymamy z całych sił! Dziękuję za rozmowę.

ML: Dziękuję i pozdrawiam!

Zimowy poranek – Monika Lidke & Vadomaya Collective

Na czerwonym świetle – Monika Lidke i Krzysztof Napiórkowski

Koszyk
Scroll to Top